Poprzedni odcinek cyklu o głównych błędach e-sprzedawców poświęcony był nieprofesjonalnemu formatowaniu wizualnemu ofert sprzedażowych. Dziś pod nóź trafia całkiem inny demon, który zjada bezcenny ruch Twoich potencjalnych klientów w sieci, czyli…

Grzech 6: Brak potencjału wyszukiwawczego

Brak dobrych słów kluczowych w tytułach i ofertach to jak brak dobrego paliwa w silniku – bez niego auto nie pojedzie, nie pojedzie też nasza sprzedaż. Bo jak niby ma nas znaleźć klient, który wpisuje do wyszukiwarki (nieważne: Allegrowej czy Google’owej) interesującą go frazę, której nie uwzględniliśmy w naszych opisach? Tymczasem chodzi właśnie o to, aby w treści ofert zamieszczać owe „kotwice wyszukiwawcze”, o które będzie „zahaczał” strumień klientów podróżujących po e-świecie. I nie chodzi mi w tym miejscu o wielkie słowo „pozycjonowanie” (bo to proces długoterminowy), ale o najbardziej banalne umożliwienie klientowi jednorazowego odnalezienia naszej oferty.

Tylko tyle! I aż tyle…

Złe słowo kluczowe może zniszczyć potencjał wyszukiwawczy oferty (fot. Google Trends)
Złe słowo kluczowe może zniszczyć potencjał wyszukiwawczy oferty (fot. Google Trends)

Jeśli choć trochę interesujesz się e-handlem czy internetem w ogóle, problem, o którym piszę, może Ci się na pierwszy rzut mózgu wydać banałem niewartym uwagi. Ale – jak być może zauważyłeś w poprzednich częściach naszego „Antydekalogu ofertowego” – dużo uwagi poświęcam właśnie błędom pozornie banalnym, ponieważ to one są najczęstsze i najgroźniejsze, bo niedoceniane.

Teraz czas na moje gorzkie wyznanie: o błędach wyszukiwawczych w ofertach sprzedażowych pisałem już w kilku książkach: „E-biznes. Poradnik praktyka” (2010), „Copywriting internetowy” (2010), „E-biznes na Allegro” (2013); piszę o tym także w powstającej właśnie „Biblii e-biznesu”, która ujrzy świat za kilka miesięcy. Autoplagiat? Nie, po prostu konieczność powtarzania tej prostej prawdy, z której wielu e-sprzedawców wciąż nie zdaje sobie sprawy.

Dowód, że nadal jest źle? Jest ich całe mnóstwo. Niech przytoczę tylko setki godzin szkoleń dla tysięcy sprzedawców internetowych, którzy z uporem seryjnych samobójców mordują własne oferty (a konkretnie ich potencjał wyszukiwawczy) złymi słowami kluczowymi właśnie.

Jedna sprawa, to zwykłe literówki. Wystarczy, że w tytule wpiszesz:

– a przeciętny śmiertelnik, który jednak zada systemowi poprawne pytanie:

– nie ma szans na znalezienie Twojego produktu.

Inna kwestia to brak doprecyzowań, np. odpowiednich epitetów, które albo są spontanicznie dodawane przez klientów (kto wie, może będą wpisywać „trampolina ogrodowa”, aby podświadomie wykluczyć wyszukania również tych basenowych), albo są wręcz niezbędnym „zawężaczem” nazwy o szerokiej pojemności semantycznej, pozwalającym odnieść ją do konkretnej kategorii produktowej. Najlepszym chyba przykładem będzie:

– z kontekstu klient może i mógłby wywnioskować, że chodzi o środek do prania odzieży, ale co z tego, skoro każdy przeciętny „szukacz” w polu wyszukiwania dowolnego systemu, mającego odpowiedzieć na jego zapytanie, wpisze:

Jeszcze inny problem – kwestia mnogości: ja, sprzedawca, mam n egzemplarzy, więc tytułuję ofertę:

Tymczasem klasyczny klient w modelu B2C (czytaj: nie-hurtownik) zapewne będzie poszukiwał produktu przez pryzmat jednostkowy. Wpisze więc w wyszukiwarkę:

I nawet Wujek Google – jakkolwiek facet z niego już bardzo rozgarnięty i wielu niedopowiedzeń jest w stanie domyślić się za nas – zwróci już nieco inne wyniki niż dla zapytania „mnogiego”.

Kiedy mowa o potencjale wyszukiwawczym, po raz kolejny wraca też – niczym ucinający głowę naszej ofercie e-bumerang – temat syndromu eksperta (zobacz „Grzech nr 3” naszego „Antydekalogu” oraz artykuł na stronie evolu.pl/e-biznes/syndrom-eksperta).

Jak to się ma do potencjału wyszukiwawczego? Ano tak, że sprzedawca-ekspert widzi swój produkt niejako w trybie „makro”, z bliska, bez dystansu, ale za to w szczegółach. Odróżnia „toner” od „tuszu” (podczas gdy wielu „Kowalskich” i dla swojej laserówki z uporem laika poszukuje „tuszy” właśnie albo – ci bieglejsi – „proszku”). Ekspert wie, że „E27” to symbol trzonka (czy dobrze piszę? to się nazywa „trzonek”? a może „gwint”?) żarówki, więc po co w ogóle używać tego wulgarnego (czytaj: brudno-pospolitego) określenia ogólnego – „żarówka”?

A jednak prawda jest bolesna – my, internauci, jesteśmy prości, używamy prostych słów, daleko nam do ekspertów:

Eksperckie skrzywienie to jedna sprawa. Inny problem to z kolei zwykłe synonimy: czy sprzedając poręczne coś do przenoszenia dokumentów przez facetów, nazwiemy to coś „saszetką”, „torbą [a może torebką?] na dokumenty”, czy może z nieco staroświecka „pederastką” (sic!)? I znów od tego trudnego wyboru zależy, czy użytkownik nas znajdzie, czy może trafi pod adres konkurencji:

W tym przypadku rozstrzygnięcie na korzyść „saszetki” jest jednoznaczne. W każdym razie tak twierdzi Google Trends – proste narzędzie, z którym musisz się zaprzyjaźnić, jeśli chcesz myśleć o świadomym budowaniu potencjału wyszukiwawczego.

Pułapek na polu doboru właściwych słów czy fraz wyszukiwawczych jest więcej. Weźmy choćby regionalizmy (internauci z całej Polski będą szukali „czekoladek” czy „bombonierek”, ale krakusi z lubością wpiszą „pomadki”; tu trzeba by z kolei przyczepić się do następnego rozdwojenia wizji w innej jeszcze branży: „pomadka” czy „szminka”?).

Jeszcze dalej na naszej liście „obniżaczy” potencjału wyszukiwawczego są najzwyklejsze błędy ortograficzne: ilustracją niech po raz kolejny będzie klasyczna już wątpliwość sprzedawcy części samochodowych, czy w tytule oferty ma pojawić się „wahacz”, czy może jednak „wachacz”? (Dobrze podejrzewasz, Zacny Czytelniku: nasi Rodacy są orto-liberalni i przyjaźnie nastawieni do obu tych form, przeto nie ma się co wa(c)hać – w tytule wstawiamy oba słowa, skoro tak szukają nas klienci. A co zrobić z upośledzonymi potworkami w rodzaju „karnister” czy „lefrektor”? Schlebiać im, czy dobić? W ramach zadania domowego, zbadaj to w Google Trends.

Na koniec słowa o dwu lub więcej dopuszczalnych (przynajmniej przez słowniki) formach; niechby to była przeciętna „piżama” vel „pidżama”, względnie „pineski” vs „pinezki” (tak, tak, ząb czasu nadgryzł Radę Języka Polskiego, skoro na takie bezeceństwa przystaje; a jednak przystaje!). Jak zachować się w tej sytuacji? Dokładnie tak samo, jak w przypadku wątpliwości ortograficznych – sprawdzaj je każdorazowo w narzędziach do analizy słów kluczowych i ustal, które z nich ma faktyczny potencjał wyszukiwawczy. Jeśli oba – stosuj jedno i drugie, a jeśli trzeba – także kolejne.

W tym krótkim tekście wskazałem niejako z biegu aż 8 sytuacji, z których powodu potencjał wyszukiwawczy naszych ofert spada. Przypomnijmy – są to: literówki, brak doprecyzowania, liczba mnoga, terminy specjalistyczne, synonimy, regionalizmy, błędy ortograficzne, słowa występujące w wielu formach.

Oczywiście nie wyczerpuje to listy możliwych do popełnienia błędów, które spowodują utratę ruchu z wyszukiwarek. Pamiętaj więc, by tworząc oferty nie tylko świadomie nasycać je słowami kluczowymi (tak opisy, jak i – a może zwłaszcza – tytuły czy nazwy kategorii w e-sklepie). Musisz również badać, mierzyć i ważyć wartość zastosowanych słów-kluczy, przynajmniej w przypadku produktów i ofert – nomen omen – kluczowych. Korzystaj do tego z narzędzi w rodzaju Google Trends, ale też pamiętaj o regionalnych preferencjach językowych klientów z Twojego targetu. Przewiduj błędy ortograficzne, ale i zwykłe literówki. I przestań patrzeć na swoje produkty jak ekspert, którym zapewne jesteś, spójrz zaś na nie tak, jak widzi je Twój klient, który korzystając z wyszukiwarek jest bezcennym amatorem.

W kolejnym odcinku cyklu o błędach sprzedażowych przeczytasz, dlaczego nie warto zapominać o promocji zewnętrznej swoich ofert i dlaczego „dobra reklama dźwignią handlu” nadal jest.

1 komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

  • Czy ktoś by się spodziewał, aż tylu możliwości podnoszenia potencjału wyszukiwawczego naszych ofert?
    Na pewno nie ja.

Maciej Dutko

Na co dzień prowadzę firmę edytorską Korekto.pl (korekta tekstów), w ramach projektu Audite.pl pomagam też e-sprzedawcom usunąć z ich ofert błędy psujące sprzedaż. Jeśli czas mi pozwala, dzielę się wiedzą podczas szkoleń i zajęć na najlepszych uczelniach biznesowych w Polsce (na zlecenie Allegro przeszkoliłem ponad 10 tys. sprzedawców i drugie tyle studentów).

Spłodziłem kilkanaście książek, w tym:
„Mucha w czekoladzie”,
„Targuj się! Zen negocjacji”,
„Efekt tygrysa”,
„Nieruchomościowe seppuku”
„Biblia e-biznesu” (to ponoć największy tego typu projekt na świecie).

Prowadzę szkolenia z niestandardowej obsługi klienta („Zen obsługi klienta”), z negocjacji („Zen negocjacji”) oraz ze skutecznych metod zwiększania e-sprzedaży („E-biznes do Kwadratu”) - uczestnicy tego ostatniego chwalą się nawet kilkusetprocentowymi wzrostami;).

Więcej: www.dutko.pl i www.wikipedia.pl.

Moje książki i szkolenia

Popraw się i sprzedawaj skuteczniej!

Audyt ofert Allegro i stron WWW:


Usługi edytorskie:

Korzystam i polecam

Hosting i domeny od lat mam w Domeny.tv – kocham ich za indywidualne podejście i pomoc zawsze, kiedy jej potrzebuję (podaj kod „evolu-evolu” i zdobądź 10% zniżki)


Jeśli dobre i praktyczne książki, to tylko w moim ukochanym Helionie!


Jako audiobookoholik a zarazem akcjonariusz Legimi korzystam z ogromu e- i audioksiążek w tym serwisie (sprawdź – 30 dni za darmo).


A jako że nie zawsze mam czas zadbać o zdrowe jedzenie, od lat pomaga mi wygodny i zdrowy katering z dostawą pod same drzwi, Nice To Fit You, który również polecam!


Rekomenduję tylko to, co sam lubię i z czego korzystam. Jeśli i Ty skorzystasz z moich rekomendacji, otrzymam drobną prowizję od firm, które polecam. A więc wygrywamy wszyscy i promujemy dobre i innowacyjne biznesy. Dzięki!

Mucha w czekoladzie, Maciej Dutko