Maciej Bielak z serwisu CorazLepszaFirma.pl zadał mi garść pytań o moją drogę biznesową, z których zrodził się całkiem sporych rozmiarów wywiad. Jeśli chcesz dowiedzieć się, jak mały Dutko w wieku lat 7 handlował… plastikowymi szydełkami, a mając lat 14 zarabiał na małej poligrafii stawki 500% wyższe niż zarabia się dziś – zapraszam do poczytania:).

Pełny tekst rozmowy dostępny jest w serwisie:

clf-logo

 

Zamieszczam go również poniżej:

Maciej Bielak: Dlaczego zdecydował się Pan na założenie działalności gospodarczej?

Maciej Dutko: Powodów jest mnóstwo: od tych ogólnorozwojowych po czysto ekonomiczne. Jeśli chodzi o te pierwsze – dość szybko zorientowałem się (zarówno podczas pracy w TVP, jak i na uczelni prywatnej), że każdy etat to cudza „piaskownica” i gra według cudzych reguł. Nawet jeśli ma się pomysły na najlepsze babki z piasku, nie można ich postawić, jeśli nie dostanie się łaskawej zgody szefa. A rzadko kiedy najlepsze nawet, ale oddolne pomysły w korporacji przyjmowane są z otwartymi ramionami… Z kolei pomysły głupie i destrukcyjne przyjmują się świetnie pod warunkiem, że płyną albo z góry, albo od kluczowych klientów. I to nigdy mi się nie podobało.

Własny biznes – to własna piaskownica. Tu mogę lepić babki, jakie tylko chcę i sam decyduję, kogo zapraszam do współpracy. Wolność – to słowo klucz.

A kwestie ekonomiczne? Jeśli mam do wyboru zarabiać średnią krajową na etacie (użerając się z szefem i innymi chomikami w wyścigu o tzw. „sukces”) albo 8–13 średnich krajowych w swojej firmie, śpiąc do godz. 10:00 i pracując z dowolnego miejsca na świecie – wybór jest raczej oczywisty, prawda?

 

Jak wyglądały Pańskie początki w biznesie?

Zależy, o których początkach mówimy, bo miałem kilka „debiutów”. Zaczynałem już jako 7-letni dzieciak, próbując handlować wśród znajomych plastikowymi szydełkami, gipsowymi tandetnymi klipsami i – proszę się nie śmiać – plastikowymi zatyczkami do butelek. Kokosów nie zrobiłem. Ale – co ważne – nikt też nie podstawił mi wtedy nogi, nie szydził i nie dokuczał, lecz przeciwnie – rodzice, choć z uśmiechami na twarzach, pochwalali tę nieudolną przedsiębiorczość małego sprzedawcy.

W podstawówce była współpraca z lokalną gazetą – jako 12-latek pisałem pierwsze artykuły i układałem krzyżówki. I tu zaczęły się prawdziwe pieniądze (50 tysięcy zł za krzyżówkę, czyli… dzisiejsze 5 zł – to była całkiem fajna kasa).
Później – szkoła średnia. Odkryłem u siebie zmysł poligraficzny i w wieku 14 lat zacząłem produkować wizytówki dla znajomych. 35 zł za 100 sztuk. Biorąc pod uwagę, że było to 20 lat temu i że dziś 1000 szt. wizytówek zamawia się na Allegro za… 65 zł (czyli 5-krotnie taniej), był to mały sukces.

Natomiast biznes przez duże „e-” (w odniesieniu do e-biznesu) zaczął się standardowo: sprzedaż na Allegro, która dość szybko przerodziła się w świadczenie e-usług – korektę i redakcję tekstów, handel (jako pierwszy w Polsce) autorskimi szablonami Allegro oraz wykonywanie audytów stron WWW.

Pomysł na szablony aukcji okazał się strzałem w dziesiątkę – momentalnie pojawiła się konkurencja, z którą nie miałem szansy rywalizować (tak ze względu na świetną jakość ich produktów, jak i niższą cenę). Tak samo zresztą z audytami – prawdopodobnie byłem pierwszą osobą w Polsce, która już w 2007 r. audytowała cudze oferty sprzedażowe; dziś mam już całą masę naśladowców, którym również ten pomysł przypadł do gustu i próbują (choć nie zawsze umiejętnie) świadczyć podobne usługi.

A odpowiadając na pytanie o początek biznesu bardziej metafizycznie: uważam, że dla przedsiębiorcy każdy nowy dzień jest kolejnym początkiem. W biznesie wszystko zmienia się tak szybko, że ciągła zmiana i ciągłe zaczynanie z czymś nowym jest warunkiem niezbędnym. Choćby właśnie dlatego, że naśladowców nie brakuje, nawet wśród najbliższych współpracowników… i ciągle należy być o pięć kroków do przodu.

 

Skąd czerpał Pan kapitał potrzebny na rozpoczęcie działalności?

Jaki kapitał?

E-biznes to nie stocznia ani koncern farmaceutyczny, wymagający maszyn, kosztownych badań, laboratoriów czy zatrudnienia 5 pracowników już na starcie. Cała infrastruktura to komputer z dostępem do internetu (zasługa ojca, który zainwestował w to w 1998 r.), kawałek miejsca w pokoju i głowa pełna pomysłów.

Wiele osób popełnia ten błąd, zastanawiając się: „Skąd wezmę kasę na start?”. Tymczasem dziś, mając internet i świetne, darmowe narzędzia, łatwo dostępną wiedzę (np. szkolenia, w których za symboliczne 50-100 zł specjaliści z 20-letnim stażem sprzedają swoje know-how) – naprawdę nie trzeba wielkich inwestycji, by zacząć zarabiać małe kwoty. A od tych ostatnich przecież zaczyna się prawdziwy kapitał operacyjny.

Tych przedsiębiorców, którzy już na początek muszą mieć 20 tysięcy, by zrobić stronę i zatowarować sklep, proszę o uwagę: obudźcie się! Dziś przecież są świetne, a darmowe lub niemal darmowe narzędzia do prowadzenia e-sklepu (od Allegro po PrestaShop czy iStore), a zamiast klasycznego zakupu towaru – można przecież uprawiać dropshipping (sprzedaż towarów… których nie mamy).

Jeśli więc nie masz presji, by już po miesiącu mieć obroty na poziomie 10-15 tysięcy zł, stosuj metodę małych kroków – ona nie wymaga dużego kapitału. A jeśli masz innowacyjny pomysł, który chcesz od razu puścić na głębszą wodę lub na rynek globalny i potrzebujesz funduszy, możliwości finansowania są dziesiątki. Od tych najgorszych (jak dotacje od Unii Europejskiej, które niszczą Europę…), przez standardowe (kredyty operacyjne i różnego rodzaju pożyczki), bardziej wymyślne (np. aniołowie biznesu i inne formy venture capital), aż po coraz modniejszy ostatni crowdfunding (np. PolakPotrafi.pl, Wspieram.to).

Pieniądze są wszędzie dookoła; wystarczy podnieść wzrok i wyrwać się z wgrywanych nam hipnotycznie przez media metaprogramów, według których jest źle, a będzie jeszcze gorzej i dlatego najbezpieczniej iść pracować „na kasę” w Biedronce.

 

Obszar działalności prowadzonej przez Pana Grupy Dutkon jest dość szeroki. Zacznijmy od doradztwa w zakresie jakości ofert sprzedażowych. Jak to w Polsce jest z jakością tworzonych ofert?

Powiem nieskromnie: dzięki usługom mojego Audite.pl jest coraz lepiej. Przepraszam za niezamierzoną autoreklamę, ale mówię otwarcie: od 2007 r. wykonałem już ponad 1100 audytów ofert na Allegro i dla e-sklepów. Poziom większości z nich był dramatyczny. Nawet średni i duzi sprzedawcy często nie zdają sobie sprawy z błędów, które tkwią w tak oczywistych miejscach, że na co dzień nie zwracamy na nie uwagi.

Poza tym smutna sprawa: w polskim e-biznesie panuje plagiatorstwo. Kilka procent przedsiębiorców tworzy coś oryginalnego, ale 9,5 na 10 pozostałych, niezdolnych do kreatywnego myślenia i/lub leniwych, powiela cudze pomysły, opisy, zdjęcia. Powiela też błędy, dlatego plagiatowanie w biznesie mści się okrutnie.

I dlatego moja firma ma coraz więcej zleceń od e-sprzedawców, którzy piszą dramatyczne maile: „Ratunku, dlaczego moja oferta nie sprzedaje?!”.

 

A jakie błędy najczęściej powtarzają się w ofertach sprzedażowych, które do Pana trafiają?

Jest kilkadziesiąt różnych rodzajów błędów, które e-sprzedawcy powtarzają z uporem seryjnego samobójcy. Wśród nich są np. strategiczne pomyłki w tytułach ofert – tu bowiem panuje przekonanie, że aby sprzedać, wystarczy napisać:

Sony Xperia S, nowy, bez simlock, gwar.24 m-ce, fVAT
albo:
Kurtka dziecięca na zimę firmy X, rozmiar Y, wiek dziecka Z

Jeśli ktoś uważa, że tak zbudowane tytuły są prawidłowe – znaczy to, że na pewno nie ma dobrej sprzedaży i zachodzi w głowę, o co chodzi. A co jest nie tak z tymi przykładami? Pozostawię to jako zadanie do samodzielnego przemyślenia.

Innym fundamentalnym błędem, który paraliżuje sprzedaż, jest wierne i szczegółowe opisywanie cech produktów, zamiast korzyści, jakie dany produkt daje. Sęk w tym, że e-sprzedawcy patrzą na swój produkt od niewłaściwej strony – i to pokazuję im na szkoleniach oraz podczas konsultacji biznesowych.

O błędach w ofertach sprzedażowych napisałem wiele artykułów i kilka książek, mogę o nich mówić godzinami. W tym miejscu dodam tylko, że wyeliminowanie tych najczęstszych jest niezwykle łatwe, jeśli tylko się wie, gdzie szukać. A efekty są tak fenomenalne, że bardzo często osoby z boku oceniają je jako niewiarygodne.

Przykładowo jeden z ostatnich Klientów (branża gier komputerowych), któremu pomogłem usunąć błędy, odnotował wzrost i tak już wysokiej sprzedaży z 1900 na 2500 zamówień tygodniowo, a zatem więcej o blisko 100 zamówień dziennie! Prawda, że brzmi niewiarygodnie i szarlatańsko? A jednak to nie tylko fakt, ale i jeden z bardzo wielu podobnych przypadków.

Poprzez szkolenia, audyty, kolejne książki dla e-sprzedawców (np. Biblia e-biznesu) i artykuły (np. w Mensis.pl oraz na swoim blogu Evolu.pl) wspiera Pan sprzedawców handlujących na platformie Allegro. Jak Pan ocenia, czy polscy sprzedawcy umieją skutecznie sprzedawać na Allegro?

Ogólnie – niestety nie. Większość e-sprzedawców uparcie trzyma się tezy, że aby skutecznie sprzedawać, trzeba sprzedawać najtaniej. A już w tym twierdzeniu jest wyraźna sprzeczność, bo skuteczna sprzedaż to nie liczba transakcji, ale zysk. Dlatego na zakończenie szkolenia żegnam się zazwyczaj z moimi Kursantami słowami: „Życzę jak najmniejszej liczby zamówień i pracy, i jak najwyższych zysków”.

Niestety w Polsce wszyscy jesteśmy skażeni chorymi porzekadłami, wpajanymi nam już przez dziadków: „Bez pracy nie ma kołaczy”, „Oszczędnością i pracą ludzie się bogacą” itd. Tymczasem nie chodzi o pracę ciężką, ale mądrą; nie o oszczędności, ale oinwestowanie. W końcu: nie o szukanie przeszkód i wymówek, ale rozwiązań i możliwości.

Ale dla większości sprzedawców, nawet tych zaawansowanych, to wciąż wyższy poziom wtajemniczenia. Dlatego dwa–trzy razy w miesiącu słyszę tę samą skargę: „Mam najniższe ceny, ale sprzedaję trzy razy gorzej niż moja konkurencja! O co chodzi?”.

 

Jakie są największe błędy, które przydarzają się osobom lub instytucjom sprzedającym swoje produkty za pośrednictwem Allegro?

Częściowo już o nich wspomniałem. Po pierwsze: to dogmatyczna i ślepa (rzekłbym:niewidoma) wiara w to, że nasza oferta musi być tańsza niż u konkurencji, zwłaszcza jeśli sprzedajemy podobne towary. A to oczywisty (choć nie dla wszystkich) nonsens. Po drugie: brak umiejętności dostrojenia się i wczucia w klienta. Po trzecie: fatalne formatowanie wizualne swoich ofert. Po czwarte: brak świadomości i poczucia własnej marki oraz jej wpływu na klienta. Po piąte: nieuczciwa konkurencja (objawiająca się na różne sposoby). Po szóste…
…no dobrze, może spotkamy się kiedyś na sześciogodzinnym szkoleniu z eliminowania kilkudziesięciu największych błędów w e-ofertach?

 

Jakie są najważniejsze zmiany w handlu poprzez Allegro, jakie zaobserwował Pan w czasie swojej pracy?

Handel na Allegro, jak wszystko w życiu, a zwłaszcza w biznesie, ewoluuje. Zmieniło się samo Allegro (np. stopniowe wykluwanie się wyraźnego modelu B2C poprzez przerzucenie handlu między konsumentami do serwisu OLX, czyli śp. Tablicy.pl). To powoduje, że coraz mniej na Allegro handlujących amatorów, a coraz więcej prawdziwych sprzedawców, poprzeczka jakościowa idzie więc w górę.
Zmienił się też rynek: kupujący dostali nowe kanały zakupowe (wzrost liczby sklepów, wspomniany wcześniej serwis OLX i – ogólnie – model zakupów lokalnych), coraz głośniejsze skrzypce grają narzędzia do m-commerce, a i soc-media mieszają coraz bardziej w e-branży.
Myślę, że temat „jak zmienił się e-handel w ostatnich latach” to wątek nie tyle na osobną rozmowę, jak i na całkiem sporą rozprawę naukową, nie chciałbym więc iść teraz w tę stronę, bo będzie to wywiad-rzeka.

 

To pytanie z innej beczki. Dlaczego zdecydował się Pan zarejestrować firmę w Wielkiej Brytanii?

Powodów jest wiele, ale gdybym miał podać dwa najbardziej motywujące, to po pierwsze – całkowity spadek zaufania i wiary do polskiego rządu, który w ostatnich latach – wbrew deklaracjom wyborczym – wprowadził całą masę restrykcji i utrudnień dla przedsiębiorców. Podczas gdy kraje normalne (używam tego słowa z pełną premedytacją) dopingują przedsiębiorców, ułatwiają prowadzenie firm i upraszczają procedury – włodarze naszego kraju robią coś odwrotnego. To samo dotyczy urzędów skarbowych i ZUS-u, które – w mojej ocenie – są wyłącznie pasożytniczym tworem administracyjnym, który żeruje na polskich przedsiębiorcach. Zamiast pomagać – karze; zamiast mądrze edukować – ślepo i tępo wymaga znajomości coraz bardziej zawiłych przepisów; zamiast dopingować – hamuje…

Drugi powód, przyziemny: opłacalność prowadzenia biznesu. Przedsiębiorca jest zobowiązany prowadzić biznes etycznie, ale i w taki sposób, by przynosił jak największe zyski (duży zysk = albo wysoki podatek dla budżetu, albo – co jeszcze lepsze – inwestycje w miejsca pracy, infrastrukturę, współpracę – jednym słowem: w rozwój).

W Polsce młody przedsiębiorca na dzień dobry zaszczycany jest tzw. preferencyjnym ZUS-em w wysokości 400 zł. Przedsiębiorcy w Anglii, gdy słyszą, że „preferencyjna składka”jest o 400% wyższa niż ich składka standardowa, pukają się w głowę i nie dowierzają. A gdy mówi im się, że składka pełna przekracza 200 £ (u nich – 16 £), a kwota zwolniona z podatku to ok. 600 £ (u nich – ok. 10 000 £), nie są w stanie uwierzyć, że w tak pazernym systemie gospodarczym w ogóle jakiekolwiek firmy są w stanie przetrwać i – co ważniejsze – chcą funkcjonować. Ja nie chciałem. Stąd decyzja o przenosinach. Acz motywów było jeszcze kilka – więcej o nich piszę na stronie WolnyOdZUS.pl.

 

Czyli uważa Pan, że warto rejestrować firmę na Wyspach? Dlaczego?

Powody, o których wspomniałem wyżej, są kluczową odpowiedzią. Ale jest też cała garść innych przyczyn, dla których już kilka tysięcy polskich przedsiębiorców wybrało Wielką Brytanię. To nie tylko niski czy wręcz zerowy (dla spółek Ltd) ZUS czy niewiarygodna w Polsce kwota dochodu 50 000 zł wolna od podatku, ale też właśnie kwestie proceduralne, przyjazność urzędników, świadomość, że na widok koperty z nadrukiem HMRC (odpowiednik US) wcale nie trzeba dostawać palpitacji serca…

Poza tym spółka Ltd jest świetną trampoliną do biznesu międzynarodowego – już sam widok wizytówki z nazwą firmy i dopiskiem „Ltd”, wręczonej podczas spotkania biznesowego np. w Azji, robi na partnerach biznesowych pozytywne wrażenie i uwiarygadnia nas w ich oczach.

 

Mówił Pan o błędach popełnianych przez sprzedawców. A co uważa Pan za swój największy błąd popełniony w biznesie?

Kiedy zaczynałem sprzedaż na Allegro (2005 r.), nikt nie świadczył doradztwa dla e-sprzedawców, nie prowadził fachowych szkoleń, nie prowadził audytów. Dlatego na swojej drodze popełniłem chyba większość mniej lub bardziej standardowych błędów, które dzięki temu dziś widzę w cudzych ofertach często już na pierwszy rzut oka.

Nie potrafię w tej chwili wskazać jakiejś konkretnej, największej wpadki, ale popełniałem je nader chętnie i często: zarówno na poziomie ofert sprzedażowych, jak i w relacjach z klientami (stąd nie obeszło się bez – na szczęście nielicznych – negatywów na koncie). Od błędów w wycenie produktu (zbyt niskiej), po błędnie dobrane słowa kluczowe dla kampanii reklamowej w AdWords, co kosztowało mnie trochę pieniędzy.

À propos: wspomniałem o błędnej wycenie produktu – to chyba był jeden z może nie największych, co bardzo pouczających błędów: w 2006 r. wprowadziłem na polski rynek innowacyjny produkt według własnego pomysłu – zdjęcia magnetyczne (tradycyjna odbitka fotograficzna na magnetycznym podłożu). Jako że nie było konkurencji, nie miałem do kogo porównać cen, ale też nie chciałem na dzień dobry wejść ze zbyt drogą usługą, naliczyłem więc dość dużą – jak mi się wówczas wydawało – marżę w wysokości 100% (!) i wystartowałem z ceną… 2,50 zł/szt. Dopiero po kilku miesiącach braku zamówień za radą kogoś bliskiego zdecydowałem się (choć niechętnie) podnieść cenę ponad dwukrotnie. I dopiero wtedy sprzedaż wystrzeliła z pełną siłą.

Oprócz tego, że był to jeden z moich wczesnych udanych biznesów, który później zresztą sprzedałem, jeszcze większą korzyścią było uświadomienie sobie, że ludzie nie lubią kupować tanio, nawet jeśli twierdzą, że jest inaczej.

I to chyba punkt wyjścia dla mojej dzisiejszej filozofii biznesowej: sprzedawaj mało, ale rób to dobrze i zarabiaj dużo.

 

To dla równowagi – co uznaje Pan za swoje największe biznesowe zwycięstwo?

Po pierwsze to, że wciąż jestem w grze (podczas gdy wielu innych przedsiębiorców w tym kraju wykrusza się po roku–dwóch). Po drugie: że biznes się rozwija (mimo tego, że wiele wcześniejszych projektów się zakończyło, ale też spora część innych prób zakończyła się po prostu niewypałami). Po trzecie: że zaledwie tych kilka lat w biznesie – oprócz bieżących projektów i wpływów – przyniosło mi swego rodzaju pasywną emeryturę (dwukrotnie wyższą niż emerytura mojej mamy po 42 latach pracy w szpitalu psychiatrycznym…). Po czwarte (a może właśnie po pierwsze!) to, że dziś – także poprzez tę rozmowę – mogę dzielić się tymi doświadczeniami, zarażając pasją przedsiębiorczości kolejnych ludzi chcących czegoś więcej niż tylko 8-godzinnego dnia pracy, średniej krajowej i kredytu hipotecznego na 45 lat.

 

Czym się Pan zajmował przed założeniem działalności gospodarczej?

Złe pytanie. „Założenie działalności” to tylko formalność; natomiast sama w sobieprzedsiębiorczość to stan umysłu, który kiełkuje niekiedy już od dzieciństwa. Ale OK, gdybym miał odpowiedzieć na to pytanie: zajmowałem się uprawianiem przedsiębiorczości we własnej głowie.

Robiłem to w dzieciństwie, robiłem to w szkole średniej i na studiach (na które skądś miałem pieniądze, mimo że nie otrzymywałem ich od rodziców ani nie pracowałem etatowo). Ale także pierwsza poważna praca w Telewizji Polskiej, gdzie byłem chyba najmłodszym w historii (23 lata) redaktorem naczelnym, powodowała, że trzeba było myśleć i działać kreatywnie, a więc – mimo pracy na pozór etatowej – przedsiębiorczo.

A więc: studia i doktorat, praca w TVP, w jednym z wydawnictw, a później coraz częstsza współpraca z licznymi uczelniami („najemne” prowadzenie zajęć) oraz – od 2007 r. – setki godzin szkoleń dla sprzedawców Allegro na zlecenie tego właśnie serwisu. Po drodze kilka napisanych książek i pierwszych prób biznesowych w strukturach małej firmy mojego ojca. A później – własna firma, jej rozwijanie, wreszcie przenosiny do Wielkiej Brytanii.

 

Jakimi wartościami kieruje się Pan w biznesie?

Tymi samymi, co w życiu: po pierwsze etyka i nieszkodzenie innym (gdyby ktoś pytał, odpowiem z góry: „Nie, pierwszego miliona wcale nie trzeba ukraść, ale też wcale nie trzeba na niego pracować w pocie czoła”). Może to zabrzmi górnolotnie albo idealistycznie, ale wierzę w swoisty „ZEN biznesu” (i książkę o takim tytule kiedyś napiszę, o ile któryś z Czytelników tego wywiadu nie zapożyczy sobie wcześniej tego wdzięcznego tytułu). Słowo „zen” rozumiem jako dobro, ale też jako pomoc, rozwój, poprawę błędów, udoskonalanie – to nie tylko wartości nadrzędne, ale i cele biznesowe w ramach świadczonych usług.
Stąd wśród moich firm znaleźć można Audite.pl (poprawa stron WWW i ofert na Allegro),Korekto.pl (profesjonalna pomoc w poprawie tekstów) czy RepublikaWiedzy.pl (skarbnica wiedzy, która daje wymierne efekty biznesowe). Stąd w końcu blog Evolu.pl, którego tak cholernie nie chciało mi się prowadzić, ale który powstał pod wpływem poczucia takiej potrzeby (a i – prawdę mówiąc – po licznych namowach moich klientów i studentów).

 

Na zakończenie – jakie są trzy najważniejsze porady, jakich mógłby Pan udzielić osobom rozpoczynającym swoją przygodę z biznesem?

  1. Nie kopiuj. Twórz! (Czy chcesz, by Twój biznes był skserowaną kartką, czy oryginalnym dziełem?).
  2. Nie szukaj hamulców. Szukaj rozwiązań! (Biznes bez problemów nie istnieje; więcej – najlepszy biznes to właśnie taki, który pomaga rozwiązywać problemy).
  3. Nie szukaj stabilności. Polub zmiany! (Jak pisał pewien poeta, który sam w sobie może nie jest najlepszym przykładem sukcesu, ale w tym miejscu miał rację: Od stania w miejscu niejeden już zginął, niejeden zginął już kwiat).

Źródło: www.corazlepszafirma.pl/wywiady/biznes-przez-duze-e-rozmowa-z-maciejem-dutko

 

Zarejestruj się i otrzymaj dostęp do bezcennych szkoleń biznesowych:

clf-logo

2 komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

  • …wywiad bardzo ciekawy, można porównać go do współczesnego życiorysu – dziś modnie określanego CV (coś w tym rodzaju – jestem „człekiem starej daty”), lub w rodzaju „spowiedzi”. Uważam, że (w tym wywiadzie) brakuje przyznania się do dużej niecierpliwości i odrzucania, ba wręcz nietolerowania zdania osób, które zbyt mało mają wiedzy o prowadzeniu biznesu; tylko dlatego, że mają małe pojęcie o obsłudze komputera; technice obsługi sprzętów współpracujących z komputerami – nie mówiąc o systemach operacyjnych, programach itd… Tu dodam, że można też ukierunkować biznes (przynajmniej namawiać) do…nazwijmy przyuczania ich w „obsłudze…”. Nie zawsze jest to „strata” cennego czasu.
    Z wywiadu wynika, że autor dokonał ogromnego „dzieła” w swej twórczości, ale nie ujawnia jakim kosztem to robi; przecież życie nie składa się z samej pracy – oceniam, że zakrawa to na tzw. pracoholizm.
    Tyle uwag – więcej nie śmiem i nie chcę ich czynić. Oceniam osobowość bardzo pozytywnie; współczesnego biznesmena, który właściwie ocenia rzeczywistość (szczególnie w naszym kraju), wie czego chce i umie to wykorzystać (nie szkodząc, a pomagając innym), oraz swoją wiedzę przekazać i wdrażać tym, którzy samodzielnie chcą pokierować swoim życiem, i się nie wstydzą uczyć – przez co pewnym jest, że osiągną sukcesy; może lepsze od udzielającego wywiadu.

    • Dziękuję za opinię. Kwestie „cierpliwości technicznej” to nieco inny problem, wykraczający poza obszary mojego biznesu. Ale są na rynku świetne szkolenia, które i młodszej, i starszej daty internautów są w stanie wprowadzać w techniczne tajniki podbijania internetu. Ja skupiam się nie na technikaliach, ale na strategiach. Dlatego tu muszę stawiać (i robię to bardzo świadomie) granicę między obszarami odrębnych kompetencji.

      Co do pracoholizmu i kosztów osiągania tzw. sukcesu – to niestety prawda… W wywiadzie nie padło takie pytanie, ale skoro pojawiło się już „poza anteną”, poczynię do-spowiedź: rzeczywiście koszta są wysokie. Jednak nie chodzi o pieniądze, ale o czas, zaangażowanie, zdrowie, bliskich. Jeśli pracuje się na polu truskawek, to to z porzeczkami jest bardziej podatne na szkodniki i chwasty. Zwłaszcza, jeśli nie ma się odpowiednich umiejętności zarządzania swoim własnym czasem, a to obszar, nad którym – przyznaję – wciąż brakuje mi pełnej kontroli.

Maciej Dutko

Na co dzień prowadzę firmę edytorską Korekto.pl (korekta tekstów), w ramach projektu Audite.pl pomagam też e-sprzedawcom usunąć z ich ofert błędy psujące sprzedaż. Jeśli czas mi pozwala, dzielę się wiedzą podczas szkoleń i zajęć na najlepszych uczelniach biznesowych w Polsce (na zlecenie Allegro przeszkoliłem ponad 10 tys. sprzedawców i drugie tyle studentów).

Spłodziłem kilkanaście książek, w tym:
„Mucha w czekoladzie”,
„Targuj się! Zen negocjacji”,
„Efekt tygrysa”,
„Nieruchomościowe seppuku”
„Biblia e-biznesu” (to ponoć największy tego typu projekt na świecie).

Prowadzę szkolenia z niestandardowej obsługi klienta („Zen obsługi klienta”), z negocjacji („Zen negocjacji”) oraz ze skutecznych metod zwiększania e-sprzedaży („E-biznes do Kwadratu”) - uczestnicy tego ostatniego chwalą się nawet kilkusetprocentowymi wzrostami;).

Więcej: www.dutko.pl i www.wikipedia.pl.

Moje książki i szkolenia

Popraw się i sprzedawaj skuteczniej!

Audyt ofert Allegro i stron WWW:


Usługi edytorskie:

Korzystam i polecam

Hosting i domeny od lat mam w Domeny.tv – kocham ich za indywidualne podejście i pomoc zawsze, kiedy jej potrzebuję (podaj kod „evolu-evolu” i zdobądź 10% zniżki)


Jeśli dobre i praktyczne książki, to tylko w moim ukochanym Helionie!


Jako audiobookoholik a zarazem akcjonariusz Legimi korzystam z ogromu e- i audioksiążek w tym serwisie (sprawdź – 30 dni za darmo).


A jako że nie zawsze mam czas zadbać o zdrowe jedzenie, od lat pomaga mi wygodny i zdrowy katering z dostawą pod same drzwi, Nice To Fit You, który również polecam!


Rekomenduję tylko to, co sam lubię i z czego korzystam. Jeśli i Ty skorzystasz z moich rekomendacji, otrzymam drobną prowizję od firm, które polecam. A więc wygrywamy wszyscy i promujemy dobre i innowacyjne biznesy. Dzięki!

Mucha w czekoladzie, Maciej Dutko